Tytuł: I do I do
Tytuł oryginalny: 아이두 아이두/ Aidu Aidu
Gatunek: komedia romantyczna
Rok: 2012
Obsada: Kim Sun Ah, Lee Jang Woo, Park Gun Hyung, Im Soo Hyang
Hwang Ji An jest czołową projektantką obuwia pracującą jako dyrektor w firmie zajmującą się właśnie jego produkowaniem. Jest nazywana "Złotą Panną", ponieważ ma 30, jest singielką i świetnie zarabia. Pewnego dnia s spotyka na swojej drodze Park Tae Kang'a, syna człowieka, który zarabia produkując podróbki oryginalnych butów. Dziwny splot wydarzeń sprawia, że spędzają razem noc w wyniku czego Ji An zachodzi w ciążę.
Przypadkowe klik klik i trafiamy na coś fajnego :)
Tak właśnie było z tą dramą, o której trailer można rzec, że się potknęłam i ujrzałam znajomą twarz, a mianowicie Kim Sun Ah. Z ową panią spotkałam się w takich pozycjach jak My name is Kim Ssam Soon, Night after night, The city hall i She's on duty, przy których świetnie się bawiłam, tym samym zaliczając tą aktorkę do malutkiego grona moich ulubionych koreańskich aktorek... tak wiem, to może dziwnie zabrzmieć, ale czasami w nieprzebranym morzu Kwiatków zdarza mi się dostrzec płeć z założenia piękną.
Wspomniany trailer bardzo mi się spodobał, więc zabrałam się za przeczytanie opisu i pomyślałam, że może warto na nią zerknąć. Okazało się, że miałam rację.
Przyznam, że po obejrzeniu pierwszego odcinka czułam pewien niepokój, ponieważ był bardzo zabawny, a przekonałam się, że często dzieje się tak, że humor po drodze zanika przytłoczony natłokiem dramatycznych wydarzeń. Na szczęście tutaj nic takiego nie miało miejsca. Naturalnie, ilość scen komediowych trochę spadała w miarę rozwoju akcji, ale twórcom udało się utrzymać równowagę. Dzięki temu nie czułam wrażenia nierówności, które pojawiło się na przykład w Wild romance.
Kolejną rzeczą, którą uważam za plus to sposób przedstawienia tragicznego wątku, który obowiązkowo pojawia się w każdej koreańskiej dramie. Jeśli macie już za sobą kilka pozycji rodem z południowej części półwyspu koreańskiego, to zapewne zdajecie sobie sprawę, że tamtejsi scenarzyści uwielbiają zrzucać na swoich Bogu ducha winnych bohaterów nieszczęścia wszelkiej maści. Do tego nie ważne czy mamy do czynienia z komedią romantyczną czy melodramatem, zawsze pojawi się coś, co zatrzęsie światem głównych postaci. W I do I do o dziwo całkiem zręcznie udało im się wybrnąć z tego tematu. Chociaż pojawiają się nieprzychylne okoliczności to jednak bohaterowie dzielnie z nimi walczą. Ja, jako widz nie czułam złości na twórców dramy za zbyt dużą ilość gromów lecących na głowy bohaterów. A wierzcie mi, że często bywa, że siedząc przed ekranem przeklinam scenarzystów, jednocześnie błagając aby pozwolili tym barankom na chwilę oddechu zanim znowu czymś w nich rzucą. Krótko mówiąc - fajnie udało im się wyważyć proporcje i osobiście nie czułam większych zgrzytów.
Co najbardziej zapamiętałam? Hmmm... Oczywiście poranek PO, scena po prostu bezcenna. Możecie ją troszkę podejrzeć na zamieszczonych przeze mnie gifach. Kłótnie Tae Kanga z ojcem, między innymi próba wzajemnego wypisania się z rejestru rodzinnego. Rewelacyjna scena w restauracji z wykorzystaniem pomysłu użytego już wcześniej w Coffe Prince, ach te schemaciki.... itd. Generalnie wydaje mi się, że humor nie jest za bardzo przerysowany, więc daje bardziej naturalny efekt.
W przypadku głównej bohaterki i tu kolejny plus, udało się stworzyć postać, która od początku do końca była silną osobowością. Były momenty załamania, w końcu hej, zachodzi w ciążę po numerku na jedną noc, co prowadzi do wielu nieprzyjemnych konsekwencji. Zresztą drama pokazuje jak w Korei są traktowane samotne matki, czyli podobnie jak u nas jeszcze kilkanaście lat temu i powiem Wam, że nie jest kolorowo. Zatem kobieta ma wszelkie prawo, żeby się podłamać i mazgaić, ale zadziwiająco udało im się to pokazać nie gubiąc przy tym tego pazura, który miała w sobie Hwang Ji An.
Park Tae Kang.... ach ten Lee Jang Woo... znalazłam sobie kolejnego pana do patrzenia :) Wyznam nawet, że zajrzałam na chwilę do We got married, żeby zobaczyć jak się zachowuje kiedy nie gra (no, przynajmniej chociaż w jakiejś części nie gra). Nie będę się tu więcej rozpisywać, bo po samym przeczytaniu opisu było wiadomo, że jego bohater to ten, który "dorasta" i to właśnie mogliśmy zobaczyć. Chociaż powiem, że do końca zachował sporo z tej swojej psotnej natury, którą było widać na początku. I chwała mu za to Panie :) W innym przypadku drama byłaby po prostu zbyt schematyczna. (Pewnie wiecie co mam na myśli - świetne, silne postacie na początku, które z czasem łagodniej i stają się po prostu mdłe.)
Jeśli chodzi o minusy to w tej chwili przychodzi mi na myśl tylko ostatnia scena, a właściwe to coś co miałam nadzieję, że będzie takim małym epilogiem.... Nie będę tu spoilerować, więc nie napiszę o co dokładnie chodzi, ale liczyłam na coś innego.
Aaaaa! Zapomniałam o czymś niezmiernie ważnym. Szafa! Dziewczyny SZAFA! Pokój wypełniony markowymi butami posiadanymi przez główną bohaterkę. Ach ach ach... jak kiedyś będę bogata to też sobie coś takiego zrobię... :)
Podsumowując w dwóch słowach - warto obejrzeć. Spodoba się miłośnikom nie do końca typowych komedii romantycznych liczących na parę chwil dobrej rozrywki. Jeśli szukacie czegoś na czym strumieniem płyną łzy to ta pozycja nie jest dla Was.
Wypiszcie go z mojego rejestru! |
ach te wyrzuty... |
trailery
Nie mogłam przeczytać tej recenzji dopóki sama swojej nie stworzyłam. Nie chciałam niczym się sugerować. Oczywiście zgadzam się z Tobą. Ta drama dla nas to takie miłe zaskoczenie, nikt na nią nie liczył a tu bach, była naprawdę dobra.
OdpowiedzUsuńNo i razem możemy wzdychać do Lee Jang Woo, bo także złapał mnie tą dramą. Czekam na inne jego role :)