Nie przeczę, są osoby, które bardzo lubią tę porę w roku, jak choćby Chrześniak, który przez dwa dni, zamiast skupić się na odrabianiu pracy domowej, ciągle wyglądał przez okno i piszczał z zachwytu, widząc śnieżycę za oknem. Jest dzieckiem, można mu to wybaczyć. Tak, są również dorośli desperaci, uważający zimę za swoją ulubioną porę roku. Jednak, jak pewnie zdążyliście już zauważyć ja do nich nie należę.
Moja niechęć zwiększa się dwukrotnie, w momencie przestąpienia progu domu i wejścia do nieprzyjaznej zimowej krainy. To jak jakiś survival. Zakładasz krępującą ruchy kurtkę, a pod nią kilka warstw ubrania, przez co zanim dotrzesz, a właściwie to przypełzniesz po lodzie i ubitym śniegu, na przystanek, zdążysz się nieźle zgrzać. Potem czekasz na autobus, który się oczywiście spóźnia, bo zima jak co roku zaskoczyła drogowców i marzniesz, pomimo wszelkich prób ogrzania się. Po chwili już myślisz: nie jest źle, jest autobus mogę się odprężyć, a tu nagle złośliwy zamek w płaszczu zaczyna ci się rozchodzić i musisz się z nim mocować w ruchomym pojeździe, narażając się na ślizg nie gorszy niż ten na lodzie. Oczywiście wszystko jest do przeżycia, jakoś sobie z tym radzisz i już w spokoju kontynuujesz jazdę, słuchając ulubionej muzyki w słuchawkach. Pozostaje Ci tylko walka z ośnieżonymi chodnikami, prawda? Otóż błąd! Są jeszcze przejścia przez ulicę. To jak jeden z programów Beara Grylls'a, któremu możemy dać podtytuł: wspinaczka wysokogórska. Uparcie dążysz do osiągnięcia celu, który sobie wyznaczyłeś i przez cały ten czas masz świadomość, że czeka Cię jeszcze powrotna droga do domu. Wydaje mi się, że w moim siwym płaszczu, opatulona szalikiem i z czerwoną czapką na głowie, wyglądałam jak lekko zszarzały i zniechęcony bałwanek.
Zima ma oczywiście pozytywne strony. Lepienie bałwana, rzucanie się śnieżkami, świąteczna atmosfera i takie tam. Jasne, że istnieją i doceniam je z całego serca, jednak, pomimo tego jestem wierna przekonaniu, że najlepsza porą roku jest ciepła, łagodna wiosna. Nikt i nic nie jest w stanie zmienić mojego zdania.
05.01.2009 r.
kiedy śpisz wsłuchuję się w twój oddech spokojny
i patrzę na czarne rzęsy oparte na policzkach
kiedy śpisz
ja mam oczy otwarte szeroko
nie chcę tracić czasu na sen
wolę czuwać nad tobą
spoglądać na twoje dłonie silne
i czekać
aż się obudzisz…
Piosenka ostatnich dni to koreańska wersja Marii śpiewana przez Kim Ah Joong, nagrana do filmu 200 funtowa piękność
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
blog wraz ze wszystkimi postami został przeniesiony na adres http://szczyptaorientu.wordpress.com/, zapraszam do komentowania pod tym adresem :)